HUSARZ w Złotym Kole
Podczas II Unijnego Rajdu do Kopenhagi los nieprzychylnie potraktował rodzinę Tomczyków z Koła - załogę złotej Warszawy, a mimo to zrobili nam niesamowitą frajdę witając nas w Świnoujściu. Już wtedy, gdy otrzymałem od nich zaproszenie na zlot do Koła, postanowiłem, że bez względu na wszystko JADĘ! Jak się później okazało nie byłem sam. Z Nekli wyruszyliśmy trzema autami- Beniu z Aurelką, Darek z Tygryskiem i ja z moją starszą córką Jolą. Wyjechaliśmy w sobotę, 28 maja o 7 rano, aby około godziny 9 znaleźć się przed Kościołem w Kole. To był dopiero mój drugi zlot, więc ogarnęło mnie wielkie zdziwienie gdy wśród witających się ludzi zobaczyłem znajome twarze.
Uściskom, żartom nie było końca i gdyby nie przybycie ojca Franciszkanina, który miał oprowadzić nas po Klasztorze, nieprędko byśmy skończyli nasze powitania. Tak więc z upału, który nam niesamowicie doskwierał zeszliśmy do podziemia Klasztoru i tam w przyjemnym chłodzie wysłuchaliśmy opowieści o historii zakonu, jego założycielach i przodkach spoczywających wśród klasztornych murów już od kilkuset lat. Po chwili znaleźliśmy się już w innym otoczeniu - w pięknym, bogato zdobionym Kościele słuchaliśmy historii o św. Tekli, której obraz znajduje się w jednej z naw, podziwialiśmy freski na suficie przedstawiające żywot św. Franciszka.
Po wyjściu z Kościoła organizatorzy zabrali nas w nikomu nie znane miejsce, gdzie rozegraliśmy zawody w mini golfie oraz "boule"- bardzo popularnej francuskiej grze polegającej na rzucaniu stalowych kul "kto bliżej" niewielkiej kolorowej kulki. W golfie bezkonkurencyjny był Marian, a w "boule" nie do pobicia okazała się nasza przesympatyczna poetka Ania.
Około południa zaplanowana była parada ulicami Koła, na którą dojechało sporo zabytkowych (i nie tylko) jedno- i dwuśladów. Pośród motocykli sporo było ciężkich Hond, Jamah, ale mnie najbardziej urzekł Harley Davidson WLA z 1941 roku. Z aut dojechał jeszcze Moskwicz (bardzo fajne auto), ciekawy tzw. eksportowy Fiat 126p, mercedes 124, uroczy zielony Garbus i wiele, wiele innych. Tak więc już pokaźną kawalkadą, trąbiąc i machając przechodniom, wzbudzaliśmy zainteresowanie i podziw przejeżdżając ulicami Koła.
Ociekając potem (temperatura przekraczała 30oC), w tumanach kurzu dotarliśmy na Stadion Miejski witani brawami mieszkańców Koła i nie tylko. Tu czekała na miłośników motoryzacji największa chyba niespodzianka- był nią pieczołowicie odrestaurowany przez Czarka Ford z 1929roku (pierwsze seryjnie produkowane auto). Ford zrobił tak niesamowite wrażenie, że przez chwilę nasze auta były niemalże niezauważane. Nasyciwszy ducha udaliśmy się na zorganizowany przez Organizatorów poczęstunek, przy piwku i bigosie zagryzanym chlebem znów żartowaliśmy i wychwalaliśmy staropolską kuchnię. Na uwagę zasługują również konkurencje rozegrane na stadionie, a mianowicie rzut oponą dla pań i panów, oraz wybór najładniejszego auta zlotu. Znów w obu konkurencjach najlepsi okazali się Rzepeccy - Marian jako posiadacz najładniejszej Warszawy i Jego synowa - Gosia najdalej rzucająca oponą. Mnie również przypadła w udziale nagroda, choć nigdy tego nie ćwiczyłem.
Kolejną atrakcją było zwiedzanie zespołu pałacowo - parkowego w Kościelcu oraz jednej z najstarszych budowli romańskich - kamiennego Kościółka. Tak więc, po ponad dwugodzinnej eskapadzie, odwieźliśmy sympatyczną Panią, która oprowadzała nas po zabytkach i udaliśmy się do bursy wziąć prysznic i choć chwilkę odsapnąć.
Zespół "Wartaki" zrobił na mnie tak duże wrażenie, że z przyjemnością poświęciłbym mu osobny artykuł. Było super! Tak jak kiedyś, choć przez chwilę, byliśmy znów harcerzami, a później ognisko, kiełbaski, zimne piwko i ...komary.
Powoli ukołysani przeżyciami minionego dnia, nucąc "Pleciugę", układaliśmy się do snu. Rankiem powitało nas słońce zwiastujące powtórkę sobotniego upału. Ze smutkiem stwierdziliśmy brak 3 aut - niestety warszawskie załogi: Ania z Krzyśkiem i Andrzej z Grzegorzem, oraz Marian z żoną musieli wyruszyć o świcie w drogę powrotną, czekały na nich obowiązki. Wypoczęci, nie spiesząc się udaliśmy się na zwiedzanie Ratusza w Kole, a później zaproszeni przez Ewę i Czarka, już w iście rodzinnej atmosferze, zjedliśmy przyzwoity grillowany obiadek. Tematy same się nasuwały, było naprawdę miło i pewnie gdyby nie zbliżający się poniedziałek siedzielibyśmy tak jeszcze długo. Późnym popołudniem żegnani przez przyjaciół udaliśmy się czterema autami (dołączył do nas Sławek z Hanią - syrenka moro) w kierunku Poznania.
Minął kolejny zlot, z niecierpliwością czekamy już na Zwickau, może Kraków i wdzięczni swoim pojazdom, że łączą nas ze sobą żyjemy dniem codziennym wiedząc, że mamy gdzieś prawdziwych przyjaciół.
"...Po lesie, po wodzie,
Leć pleciugo leć,
O naszej przygodzie,
Pleć, pleć, pleć..."
Husarz