Jako miłośnik przedmiotów, które swoją świetność mają już za sobą, zacząłem zwracać uwagę na chlubę polskiej motoryzacji - pojazd który nigdy nie powinien był powstać, ale w myśl zasady "Polak potrafi", kilku śmiałków z młotkami i tęgimi głowami skleciło go niemalże na kolanie. Po wysłuchaniu kilku historyjek o tym, że piwnicę wujka mojej żony zamieszkuje syrenka 105, która to przez 9 lat stała w garażu, postanowiłem skontaktować się z wujem Frankiem i ku mojemu zdziwieniu już po odłożeniu słuchawki byłem właścicielem tejże syrenki. Nie będę ukrywał, że strach przed rajdem Nekla-Kopenhaga, liczącym ok. 1300km na kołach, był wielki, tym bardziej, że na objeżdżenie i sprawdzenie pojazdu miałem niewiele ponad miesiąc. Najważniejszy jednak problem, czyli przekonanie żony do uczestnictwa w rajdzie, ku mojemu zdziwieniu, okazał się bezpodstawny. Żona, nie dość, że się zgodziła, to jeszcze przyjęła pomysł z entuzjazmem i w tym momencie wszystko zależało już tylko od kondycji naszej syrenki - "Franka".
Stało się! - 29 kwietnia br. ok. godz. 21:00 w Hotelu "Podstolice" w Zasutowie zebrali się uczestnicy rajdu - w sumie 25 załóg (w tym 3 załogi Warszaw). Krótkie ustalenia, wyjaśnienia, przedstawienie planu i przed godz. 5:00, 30 kwietnia spotkanie na rynku w Nekli. Przygody zaczęły się już nieco wcześniej i tak np. Darek prawie przez całą noc remontował syrenę Smoczyc (załoga z Krakowa). Pierwsze objawy parskania i prychania przejawiała również Warszawa "złota". Po przemówieniu burmistrza, przestraszeni, ale jednak głęboko wierzący w osiągnięcie celu, ruszyliśmy. Droga do Świecka poza incydentem z Warszawą "złotą", która z powodu awarii silnika (wypalony zawór) honorowo przerwała rajd dla dobra pozostałych, przebiegała bezproblemowo, adrenalina powoli zaczęła opadać, a powietrze zmieszane z miksolem postawiło uczestników na nogi, i tak radośni przejechaliśmy granicę państwa witani sygnałami klaksonów przez innych użytkowników dróg. Przyznam, że przerażał mnie napięty harmonogram, ale im dalej odjeżdżaliśmy od Nekli, tym bardziej wierzyłem w moc dwusuwa i niezawodność kolegów, których pod żadnym pozorem nie zrażał ewentualny remont i przygotowani byli na wszystko. Tak więc po kilku godzinach jazdy okazało się, że Rostock mamy w zasięgu i zostało nam jeszcze sporo czasu na zatankowanie aut i ewentualna kosmetykę. Do portu na festyn wjechaliśmy punktualnie co do minuty, aż wzbudziło to podziw organizatorów. Impreza dość udana, zaprezentowaliśmy tam nasze pojazdy, pobawiliśmy się wspólnie z sąsiadami, ale trzeba było wyruszyć aby równie punktualnie zameldować się na promie. W historii przepraw morskich, po raz 1 chyba, 25 syrenek i warszaw jednorazowo przeprawiało się przez Bałtyk. Zmęczeni, ale uśmiechnięci, pocieszając się nawzajem podziwialiśmy morze, wdychaliśmy rześkie powietrze, aby po niespełna 2h znaleźć się na wyspie Falster i stamtąd już, wieczorem dojechaliśmy do Sakskobing na wyspie Lolland, do hotelu w którym spędziliśmy najbliższą noc. Nie wiem jak inni, ja wstałem wcześnie rano, jako jeden z pierwszych zacząłem pałaszować śniadanko, myśląc o tym, co spotka mnie w Muzeum Motoryzacji w Aalholm, do którego zaraz po posiłku mieliśmy się udać. Miejscowość w której znajdowało się muzeum to niemalże wioska, i pokaźnych rozmiarów, aczkolwiek skromnym budynku przeżyłem szok widząc kilkaset pojazdów z których pierwsze to pojazdy z początku XIX wieku w stanie idealnym, mosiądze, chromy, skóra, to musi wystarczyć komuś, kto tego nie widział i szkoda tylko, że jedynym akcentem polskości w tym pokaźnym przybytku były opony Stomilu na jednym z pojazdów. Po opuszczeniu muzeum byliśmy pod tak wielkim wrażeniem, że dopiero wizyta w Safari Parku w Knuthenborg, spowodowała, że zainteresowaliśmy się zwierzętami i roślinnością, która była tak zmyślnie zaaranżowana, że sprawiała wrażenie pobytu w rzeczywistym ich świecie. Trudno wyobrazić sobie minę człowieka w którego kierunku biegnie stadko nosorożców, a jedyną osłoną jest blacha syrenki. Tak jednak było i polecam wszystkim tę formę rekreacji, gdyż obraz bawiących się tygrysów, biegających żyraf czy antylop pozostanie niezapomniany. Po przeżyciach w Parku Safari, ksiądz jadący razem z nami odprawił Mszę Świętą, na której było też trochę polonii. Po Mszy Św. zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek, który okazał się bardzo potrzebny i wreszcie, po raz pierwszy, wszyscy razem mogliśmy porozmawiać, pośpiewać, bo przecież Beniu zabrał akordeon i jako wykonawca piosenki o syrenkach wzbudzał podziw i uznanie nie tylko naszej grupy. Po powrocie do hotelu okazało się, że zmęczenie gdzieś minęło i zorganizowaliśmy niewielkie spotkanie integracyjne na Sali z piwkiem, śpiewając i poznając się nawzajem doczekaliśmy ranka. Dzień trzeci to wyjazd do Kopenhagi. Ulewa niesamowita, a my śmigamy 60-70km/h, dumni ze swoich pojazdów, dumni z siebie, zostajemy zatrzymani przed Kopenhagą przez telewizję duńską i tam udaje nam się zrobić mały show, niektórzy udzielają wywiadów, śpiewamy, tańczymy na placu stacji paliw, ku zdziwieniu przechodniów potrafimy bawić się jak mało kto. Cały czas jedziemy bez awarii, rozmawiamy ze swoimi pojazdami, głaszczemy je, a one za to śmigają i tylko tumany dymu zostają za nami. W samej Kopenhadze dopiero, Agnieszce zarzuciło świecę, jej syrenka zaczęła parskać aż stanęła. Koledzy jednak szybko uporali się z awarią i już po chwili, łamiąc wszystkie zakazy i nakazy, znajdujemy się przy Pomniku Syrenki - celu naszej wyprawy. Trzeba było widzieć zdziwienie przechodniów, kiedy to na ścieżce rowerowej ujrzeli kawalkadę 25 aut, zatrzymujących się co chwila przy pomniku. I tak dumna syrenka - ubrana w koszulkę uczestnika rajdu pozowała do zdjęć. Plac Ratuszowy w Kopenhadze przywitał nas deszczem, ale o grozo, wiele słów padało tam po polsku, ksiądz Tomek zagadnął swoją łamaną angielszczyzną rowerzystę, który, ku Jego zdziwieniu, zaczął mówić po polsku i podczas takich sytuacji trochę śmiesznych i dziwnych, już nie w deszczu opuszczaliśmy Kopenhagę, opuszczaliśmy Danię 16km mostem wiszącym udaliśmy się do Malmo, gdzie na mocno ukwieconym rynku przywitała nas polonia ze swoim konferansjerem, który przygotował stare melodie puszczane z patefonu. Tam tytuł mis otrzymała syrena kabrio - Danki i Darka. Czasu było już niewiele, więc musieliśmy udać się na prom do Ystad, gdzie wśród kłębów dymu parkowaliśmy nasze pojazdy. O północy, jak to w bajkach bywa, na z góry ustalonym miejscu pojawił się Neptun wraz ze swoją żoną Prozerpiną w asyście pięknej syrenki, udzielił szczurom lądowym chrztu morskiego, by sławili imię polskiej Syrenki po wsze czasy. Śmiech na zmęczonych twarzach był satysfakcją dla aktorów tego spektaklu i tu, ku zdziwieniu załogi i innych turystów na promie Unity Line, bawiliśmy się doskonale. Znów kilka godzin snu, Świnoujście, uśmiechnięty celnik, ludzie na stacji CPN-u roześmiani robią sobie fotki na tle naszych syrenek, a my radośni, że dotarliśmy do kraju śmigamy mijając Szczecin do Gorzowa Wlkp, w którym to nasi miłośnicy nie potrafią mijać autokomisów, w których znajdują się stare pojazdy. I gdyby nie przygoda ze śmiertelnym wypadkiem, którego niemalże byliśmy świadkami, to podróż ta byłaby wspaniała. W Poznaniu kolejny show - przejazd ulicami, przy użyciu sygnałów dźwiękowo - świetlnych, pierwsze telefony "gdzie jesteśmy i kiedy będziemy w Nekli" i chyba Adam Mickiewicz nie ma o to żalu, że w jego cieniu grupa Pozytywnie Zakręconych ze swoimi przyjaciółmi pozowała do grupowej fotografii. Jedziemy przez Swarzędz, Kostrzyn Wlkp., napięcie sięga zenitu, nie wiemy jak przywitają nas w Nekli. Wreszcie ostatnia kosmetyka, usadzenie Marii - syrenki na kabriówce, wita nas Paweł Tokłowicz, jedziemy i ryczymy, wyjemy, ludzie wszędzie machają, ale kiedy stanęliśmy na zakręcie i zobaczyliśmy pełen plac, wszystko było już jasne! Cel został osiągnięty, ludzie w Nekli potrafią się bawić, organizacja pod naszą nieobecność była wspaniała. Dzięki za wszystko, za poczęstunek, piwo, za wspaniałą atmosferę. Myślę, że ten rajd nie był na pewno ostatni, a już dziś wiem, że pojadę do Zwickau, do Koła, bo winni to jesteśmy Czarkowi, właścicielowi feralnej złotej Warszawy, który powitał nas w Świnoujściu i chociaż przez chwilę nie był z nami, to myślę, że zasłużył sobie tym gestem na uznanie wszystkich rajdowiczów, i ten rajd ukończył razem ze wszystkimi.
Husarz